Companions
Tereny => Areny => Wątek zaczęty przez: Kimi w Maj 21, 2014, 20:48:31
-
Tutaj można walczyć. Odbywają się walki indywidualne lub grupowe. Cała arena jest otoczona siedzeniami.
-
Weszłam. Deszcz powoli zaczął padać. Uśmiechnęłam się. Zgięłam lekko prawą rękę. Shit, boli. Ale dobra. Pojawiły sie tarcze. Zaczęłam walić kulami ognia w nie. Uśmiechnęłam się, te po chwili gasły. Po chwili poczułam jakiś wiatr we włosach.
-
Wszedłem sunąc bokiem. Trzymałem się cienia obserwując ją złotymi oczami.
-
Przyleciał helikopter. Wylądował spokojnie na arenie. Zaklęłam. W rękach miałam kule ognia.
Z helikoptera wyszedł dość dużej postury mężczyzna. Miał jakieś 25 lat. Włosy miał zaczesane w kuca, były bardzo ciemne. Oczy były niebieskie, zarost był na twarzy, ubrany był niechlujnie w koszulę i jeansy. Uśmiechnął się, widząc Kim.
- Kimi! Jak ja Cię dawno nie widziałem! - krzyknął ironicznie.
- Jakiś problem, Jacob? - syknęłam. - I nie, tym razem nie dam Ci się złapać, więc możesz sobie lecieć.
- Czy ja mówię, że Cię złapię? Robimy układ. Walczymy - Ty wygrasz, puszczam Cię wolno, ja wygram i zostaję tutaj sobie i ten tego, będziesz mi służyła - uśmiechnął się.
- Zapomnij. Nie widzisz? Mam kontuzję ręki.
- Oh, ciekawe dlaczego.. - z helikoptera wyszedł David.
- Wy.. razem? Uu, gej party jakieś?
- Nie. Tylko po prostu teraz jesteśmy partnerami w pracy.
- Zapomnij. Ja nie będę w samej bieliźnie przed wami paradowała, debile - warknęłam.
-
Warknąłem cicho wychodząc na światło. Dumny, majestatyczny tygrys w którego oczach zapalił się ogień.
-
- Wynoście się! Już!
- Walka, albo nie. Wybieraj młoda - mruknął David, patrząc na tygrysa.
- Uu, sama sobie nie poradzi? Aż wsparcie wezwała.
Kątem oka zerknęłam na Kishana. 'Idź. Uciekaj. Oni Cię zabiją' - pomyślałam, zmieniając się w tygrysicę. Przywarłam do ziemi. Źle mi się chodziło, łapa bolała, ale dobra, muszę to zrobić. Warknęłam.
- Łohoho, jako człowiek sobie nie poradzi? Dobra, jak tam wolisz - mruknął J. Również zmienił się w tygrysa, ale większego.
Jęknęłam.
-
-Walczcie z kimś równym sobie-odezwałem się-W moich czasach istniał kodeks i nie walczy się z rannym przeciwnikiem. Chyba że jest się tchórzem.
Nadal byłem spokojny.
-
Zignorowali wypowiedź tygrysa. J spojrzał na Kim. Przygotował się do skoku. I skoczył.
Udało mi się odsunąć. Warknęłam i rzuciłam się na niego, wgryzając w łapę.
-
Syknąłem. Najeżona pazurami łapa wyleciała w powietrze mierząc w kierunku celu.
-
- Kish, idź stąd - syknęłam, przyciskając Jacoba do ziemi.
-
-Mam cię zostawić, hę? Wiem jak to się kończy.-warknąłem.
-
- Poradzę sobie - stęknęłam. - Nie rób nic głupiego. Proszę Cię.
I w tej chwili J wyrzucił mnie w powietrze. Głucho rypnęłam na ziemię. Podniosłam się chwiejnie. Wszystko mnie bolało, kilka żeber miałam połamane. Skoczyłam na niego, ten się schylił. Wpadłam na David'a. Drapnęłam go pazurami po pysku.
- Jeszcze się kiedyś policzymy - syknęłam i wróciłam do ataku na J. Jęknęłam, gdy ten podrapał mnie po grzbiecie. Walnęłam w niego kulą ognia.
-
Posłusznie odsunąłem się nieco. Czekałem na właściwy moment.
-
Przygniotłam J do ziemi. Ten, widząc że z każdą chwilą słabnę, zepchnął mnie i kopnął tylnymi łapami. Próbowałam się podnieść.
- Shit, nie da rady - zaklęłam. Walnęłam go ostatnią kulą ognia. Ten zaczął płonąć. Po chwili zgasnął. Byłam jeszcze przytomna. Zmieniłam się w człowieka. Tak, ciekawy widok. Leżałam cała zakrwawiona, ledwo żywa, a oni? David i Jacob tylko się śmiali. Śmiech.. ten śmiech..
-
Warknąłem donośnie. Rozległ się cichy syk i stałem przed nimi niemal płonąc gniewem, już jako człowiek. Przydługie włosy opadały malowniczo na czoło i kark. Powoli zmierzyłem ich wzrokiem.
-Zaklęcie destrukcyjne pięćdziesiąt osiem – Mroczna Burza!
Hadou tworzące wielką wichurę, która atakuje przeciwnika niczym huragan, jednocześnie pozwala atakującemu na ucieczkę pod osłoną szalejącego wiatru.
-
Spojrzałam na miejsce, gdzie prawie co stał Kishan. Jakiś facet? Chyba za mocno walnęłam się w głowę. Usiadłam. Zaczęłam myśleć.
-
-Zaklęcie destrukcyjne numer cztery – Biała Błyskawica!-odezwałem się ponownie odskakując.
Zaklęcie tworzy promień o niewielkiej średnicy, który przeszywa wszystko co napotka na drodze.
-
Zaczęłam rysować na ziemi wodę utlenioną, wodę zwykłą i bandaże. Przemyłam rany, dałam nieco wody utlenionej i zawinęłam w bandaże. Wyglądałam jak pół-mumia.
-
Zatrzymałem się spoglądając na przeciwników.
-
- Tylko na tyle Cię stać? - zaśmiał się Jacob.
Podniosłam się. Spojrzałam na David'a i Jacob'a.
-
-Stać mnie na wszystko. Życie nie jest tu ważne-oświadczyłem.
-
Rzuciłam w David'a i Jacob'a kulami wiatru. Wpadli do helikoptera. Kolejnym podmuchem wiatru uniosłam maszynę do góry. Odlecieli.
-
Spojrzałem na Kim zastanawiając się jak zareaguje.
-
- Po wszystkim - westchnęłam. Zakręciło mi się trochę w głowie, jednak nadal stałam.
-
Ostrożnie do niej podszedłem.
-
Spojrzałam w górę. Westchnęłam.
- Własny brat.. nie wierzę.. - mruknęłam.
-
-Zdarza się. Ja mojemu odebrałem narzeczoną.
-
Dopiero teraz sobie przypomniałam, że Kish jest człowiekiem. Dźgnęłam go palcem w ramię, czy jest prawdziwy.
-
Wyszczerzyłem się.
-
- Wo, jesteś prawdziwy - ponownie go tknęłam.
-
-No... chyba.
-
Westchnęłam.
- Idziemy do domu?
-
-Możemy-powiedziałem. Zmieniłem się w tygrysa.
-
- To chodź - mruknęłam i wyszłam.
-
Wyszedłem.